Justyna Piotrowska, której życie zależało od operacji kosztującej 150 tys. euro, jest już po przeszczepie. Na razie jest nieprzytomna. Płuca dostała od zmarłego dawcy. – To wielcy ludzie, którzy zgodzili się nie zakopywać w ziemi tego, co dla innych może oznaczać życie – mówią o jego rodzinie bliscy Justyny.
O Justynie Piotrowskiej cała Polska usłyszała pod koniec czerwca. Właśnie wtedy okazało się, że chorująca na tętnicze nadciśnienie płucne harcerka z Oławy potrzebuje 150 tys. euro na rodzinny przeszczep płuc, który uratuje jej życie. Na zebranie pieniędzy było tylko kilkanaście dni, bo 1 lipca kobieta miała się stawić w klinice w Wiedniu.
Dzięki zaangażowaniu m.in. harcerzy i dzieci ze szkoły, w której uczy Justyna, udało się zebrać ponad 800 tys. złotych. 34-latka pojechała do Austrii, gdzie po kilkunastu dniach badań i czekania przeszła operację.
Będą ją wybudzać
– Justyna już po przeszczepie! Leży nieprzytomna pod masą sprzętu. Nie wiemy jak długo to potrwa. Mamy wielką nadzieję, że wszystko będzie dobrze, ale na to potrzeba dużo czasu – poinformowała w środę wieczorem siostra Justyny, Magda Gachowska.
34-latka z Oławy leży na oddziale intensywnej terapii. Wciąż jest pod narkozą, a lekarze prawdopodobnie w czwartek będą chcieli ją wybudzić.
Modlą się za dawcę
– Lekarze byli jednak pod wielkim wrażeniem tego, co wydarzyło się w naszej sprawie w Polsce. Przyjęli możliwość przeszczepu mieszanego. Fragment płuca od mamy i drugie od zmarłego dawcy – wspomina siostra.
Trzeba czekać
Nie wiadomo ile czasu kobieta i jej rodzina spędzą jeszcze w wiedeńskiej klinice. Przed przeszczepem spodziewano się, że pobyt w Austrii może trwać dwa miesiące, a po nim zacznie się żmudna rehabilitacja.
– Potrzebujemy dużo czasu, ciszy i spokoju. Jesteśmy po bardzo wyczerpującym fizycznie i psychicznie czekaniu, a teraz jeszcze więcej przed nami – przyznaje siostra Justyny i dodaje: – Modlimy się i czekamy na lepsze jutro.
Żródło: tvn24.pl
Fot. plucadlajustyny.pl